środa, 9 czerwca 2021

Dzien 000875649. Oswietlone usmiechy.

Lubilam te wieczory przeciagajace sie do ciemnych nocy, kiedy przez okno wpadal tylko blask ksiezyca. Ksiezyc wisial na czarnej, ozdobionej krysztalami przestrzeni rozciagnietej w kierunku nieskonczonosci. Siedzialam wtedy wtulona w ciepla koldre sluchajac radia. Noca muzyka wydawala sie bardziej magiczna, nieskazona niczym z zewnatrz. Czulam jakby byla grana tylko dla mnie. W te noce podrozowalam do niedostepnych miejsc. Siadalam w kregu z Pigmejami sluchajac ich opowiesci barwionych dzwiekami instrumentow. W inne wieczory przenosilam sie do ziem zamieszkalych przez Indian, ktorzy goscili mnie serdecznie i opowiadali swoje historie z polowan. Cieply glos Pana z radia przenosil mnie delikatnie w nastepne rejony swiata. Zabieral mnie w wymarzone podroze razem ze soba. W inne dni przysluchiwalam sie rozmowom o kosmosie, filozofii, uczuciach, po prostu zyciu. Rozmowy te ozdobione byly muzyka z francuskich filmow, delikatnymi dzwiekami klasykow,  muzyka, ktora oprawiona byla tylko cisza nocy. 

W inne wieczory, kiedy wszyscy byli okryci snem, ja, ukryta za parawanem z koldry, kryjacej blask malej, nocnej lampki, czytalam ksiazki. Czasem mama,  ktora akurat przebudzila sie i przechodzac przez dlugi przedpokoj w kierunku toalety, zaniepokojona dochodzacym glosnym szlochem, wchodzila do mojego pokoju nakrywajac mnie zalana lzami nad historia psa, ktory jedzdzil koleja czy nieszczesliwa miloscia Romeo i Julii.

To byly noce,  ktore lubilam, jednak czesciej zdazaly sie noce, gdzie nie bylo miejsca na cisze, a chaos nie pozwalal spac. To byly noce, gdzie panowaly ciemnosci ogarniete lekiem. Lekiem, ktory okrywal cialo niczym ciezka,  przygniatajaca plachta, ktora uciska i dusi coraz mocniej i mocniej. To byly noce, gdzie strach rozszarpywal czastke i gniotł swoim ciezarem. To byl chaos, lament, krzyk mamy, placz wystraszonej siostrzyczki, huk spadajacych przedmiotow i oczy Jego - ogarniete szalenstwem gniewu i nienawisci. Noce te trwaly nieskonczenie i wgniataly swoj ciezar, ktory wtapial sie w nasze ciala na zawsze. Kilogram po kilogramie,  tona po tonie gniezdzil sie w Nas na wieki. Kiedys noce sie konczyly, nawet te najdluzsze. Budzace sie slonce wyrywalo z nocnego koszmaru i przypominalo o obowiazkach dnia. Bez snu, z wtopionym ciezarem, w niebieskich mundurkach przyzdobionych bialym kolnierzykiem, z tornistrami na plecach szlysmy z siostrzyczka w kierunku szkoly. Szlysmy w milczeniu,  przybierajac usmiechy jak inni. Usmiechy oswietlone swiatlem dnia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz