czwartek, 31 października 2019

Dzien 00073421986. Czarodziejski zamek.

Tata,  jak czesto sie zdazalo, zabral mnie z siostra do swojego czarodziejskiego 'zamku' o kilku pietrach, z dlugimi,  waskimi korytarzami o miekkich kolorowopstrokatych podlogach. Cieplo korytarzowych podlog ogrzewalo mnie nawet w zimowe miesiace. Na kazdym pietrze,  po obu stronach korytarzy bylo mnostwo jasnych,  drewnianych drzwi, za ktorymi kryly sie rozne, inne tajemnice.
Przeszlismy pierwszy dlugi korytarz, ktory konczyl sie jednymi z takich jasnych,  drewnianych drzwi. Tata zapukal i nie czekajac dluzej,  otworzyl je i ciagnac nas za soba,  wszedl do srodka. W dosc malym pomieszczeniu, za brazowym, solidnym biurkiem siedziala usmiechnieta pani blondynka. Przywitalismy sie grzecznie,  tata troche pozartowal przy czym pani wydala sie jeszcze szerzej usmiechnieta, pozniej cos skrobnal niebieskim dlugopisem w grubej ksiedze, po czym wyszlismy z malego pokoiku i skierowalismy sie w strone kretych schodkow.
Przeszlismy przez dosc waskie przejscie do obszernego pomieszczenia. Biale sciany; zimne, betonowe podlogi, na ktorych malowaly sie wszystkie barwy swiata, jakby wczesniej spadl na nie deszcz z kolorowej teczy; porostawiane ciemnodrewniane sztalugi dotkniete tym kolorowym deszczem rowniez; jakies arkusze papieru,  zwiniete w rulony i rozlozone na podlodze obok pedzli,  rozrzuconych olowkow i puszek z farbami; wszystko to oswietlone cieplem slonca wpadajacego przez oszklony dach. W tle slychac bylo delikatne dzwieki radia a w powietrzu zawisal, jak niewidzialna mgielka, zapach pelen kolorow, namalowanych obrazow,  pustych jeszcze plocien,  zapach lezacego papieru i zapach natchnienia.
Pan artysta, siedzac w ukrytym pomieszczeniu za cienka scianka,  zawolal Nas do siebie rozdajac nam garsc kredek i arkusze papieru. Tata zajal sie swoimi obowiazkami,  ja z siostra rozlozylysmy papier i olowki na biurku nad ktorym wisial dosc duzy obraz. Obraz ten przykuwal moja uwage chociaz niezabardzo przekonanie do samego siebie. Zupelne pustkowie,  popekana od jakiegos zaru ziemia ciagnaca sie poza horyzont,  bez widocznego zycia,  jakby po jakims kataklizmie. Z pekniec tych wylaniala sie dlon,  dosc starannie namalowana. Moze jak dla mnie dosc staranny i surrealistyczny obraz przyciagal moj wzrok ale nie przekonywal czuciowo.
Chwile pozniej poczulam malutka dlon siostrzyczki,  ktora pociagnela mnie w strone wyjscia z zaczarowanej teczowym deszczem pracowni. Schodami,  znowu waskim korytarzem dotarlysmy do drzwi za ktorymi panowala ciemnosc. W mroku wyczulam ciezko zwisajace grube kotary. Siostra szybkim ruchem odsunela je,  za nimi ukazala sie ciemnooswietlona scena. Weszlysmy na srodek drewnianego podestu i stad moglam zobaczyc juz kolor czerwieni ciezkich kotar,  na ktore padalo delikatne swiatlo reflektorow. Siostra zaczela przedstawienie klaniajac sie niewidocznym widzom siedzacym w rzedach krzesel przed nami. Ku gorze,  w panujacym polmroku,  wylanialy sie ozdobne balkony. Nasz krotki wystep nie zakonczylysmy uklonem,  tylko szybko pobieglysmy do wyjscia zostawiajac za nami falujace,  ciezkie kotary.
Siostrzyczka otworzyla jasne drzwi z lewej strony waskiego korytarza z wykladzinowymi podlogami. Za drzwiami bylo gwarnie i wydawalo sie wesolo. W niezaduzym pomieszczeniu ustawione byly stoly przy ktorych siedzialy kolorowo ubrane,  usmiechniete,  niektore bardziej skupione panie. Czesto z siostra przysiadalysmy sie do tych pan i tam tworzylam ubranka dla lalki Krysi i Ady z kolorowych materialow o rozmaitej strukturze,  z cekinow,  blyskotek i innych skarbow. Dzis nie zagoscilysmy dlugo u milych pan,  ktore tworzyly piekne suknie dla duzych ksiezniczek,  korony krolewskie,  ubrania dla lazazy i bogaczy,  szaty z falbanami,  cekinami,  aksamitne i lniane.
Razem z siostra wrocilysmy do teczowej pracowni. Tata akurat szykowal sie juz do wyjscia. Siostra chwycila mnie za reke i wszyscy razem szlismy w kierunku domu  zostawiajac za soba czarodziejski 'zamek' ze szklanym kanciastym dachem.

Dzien 00083567. Gorbaczow.

Warszawa, po przebudzeniu. Wszystkie dzieci sie krzataja,  niektore poprawiaja jeszcze lozka,  ktore musza pozostac nienagannie poscielone. Ja poprawiam swoja najmodniejsza w tym sezonie fryzure (sciecie na Malpe). Pamietam jak ciekly mi lzy po policzkach wraz ze scinanymi pasmami moich blond wloskow. Spogladam na szlochajaca siostre. Jej oko przypomina bardziej mala szparke otoczona dwoma nabrzmialymi faldami skory. Przytulam siostrzyczke delikatnie i nastepnie poprawiam swoj mundurek Zucha. Wszyscy gotowi do wyjscia, moja siostrzyczka zostaje w lozku. Osa,  ktora dzien wczesniej dziabnela siostre w powieke,  zwolnila Ja od dzisiejszego obowiazku. Wychodzimy. W progu kazdemu wreczaja czerwona papierowa flage na drewnianym patyku. Na fladze widnieje zolty mlot i sierp oraz mala gwiazda. Wszyscy maszerujemy w zgodnym szeregu. Ustawiaja nas przy dosc duzej ulicy. Rozgladam sie i widze wiecej malych cialek wcisnietych w mundurki z czerwonymi chustami.  Slysze glos druchny:
'Zaraz bedzie jechal. Przygotowac choragiewki.'
Wypatruje razem z tlumem Pana z plama na glowie,  bo chyba tylko z tego znalam Gorbaczowa. O Rosjanach slyszalam od mamy,  ze byli gorsi niz Niemcy,  ze duzo pija,  kilku Rosjan widzialam na naszym malym miejskim ryneczku i pamietam tylko ich szerokie usmiechy wypelnione zlotymi zebami. W mojej dosc malej jeszcze glowce nie moglam znalezc jakiejkolwiek odpowiedzi dlaczego musimy wszyscy zgodnie,  nie wliczajac mojej siostrzyczki,  ktora uratowala od tego obowiazku osa,  isc przywitac Pana z plama na glowie zamiast zwiedzac architekture Warszawy. 
Na znak druchny,  Nasza druzyna zaczela machac czerwonymi choragiewkami na drewnianych patykach. Szum papierowych flag byl dosc wyrazny. Czujac frajde z czynnosci machania i wytwarzania szeleszczacych dzwiekow,  machalam choragiewka coraz szybciej. Sadzac po otwartych usmiechach i wypiekach na twarzach innych dzieci, mysle,  ze nie tylko ja mialam dosc dobra zabawe z wykonywania tej czynnosci. W tej calej zabawie nie zauwazylam nawet, czy Pan z plama na czole minal Nasze szeregi i czy w ogole przejechal przez Warszawe. Na znak druchny poslusznie ustawilismy sie gesiego i ruszylismy w srone naszych barakow. Ja wyglodniala po calym tym wysilku machania,  nosem czulam juz obiad na stolowce. 

środa, 30 października 2019

Dzien 00019867. Dziadzius z Krowkami

Nie pamietam dokladnie ile mam lat. Moje delikatne blond wloski, dosc nieulozone,  niby w roztargnieciu, opadaja na moje male ramionka. W podskokach otwieram drzwi i  razem z siostrzyczka witamy Naszego dziadunia. Dziadek,  jak to Nasz dziadek,  przekracza prog przedpokoju w swoich waciakach i jakby kaloszach. Siada na krzesle i zdejmuje swoje szare gumiaki ujawniajac ku naszej uciesze dosc widoczna dziure w skarpecie. Z kieszeni obszernego plaszcza wyjmuje papierowa torebke pelna 'Krowek'. Ja odwijam od razu trzy cukierki z czerwonych papierkow, na ktorych widnieje wizerunek krowy. Cukierki lacze w jedna mase,  ktora pod wplywem ciepla moich dloni latwo sie formuje. Tworze z tej masy dosc duza kule,  ktora bez wiekszego namyslu wkladam do buzi. Oj,  ten smak, jeden z moich ulubionych.
Jako pierwsza chetna wchodze dziadkowi na barana. Dziadzius, powolnym lecz pewnym krokiem, przesuwa sie ze mna na swoich barkach po dosc malym pokoju. Z tej perspektywy pokoj wydaje sie inny, sciany i meble wykrzywiaja sie w miare krokow dziadka. Siostra,  jeszcze mniejsza niz zwykle patrzy na nas z szerokim usmiechem i wyciagnietymi raczkami. Zwiedzajac pokoj z barkow dziadzia zauwazam cos na szafie od segmentu. Lezy tam duze kwadratowe pudelko,  szarobiale z wydrukowanym zwierzakiem,  chyba pingwinem. Od razu ciagne dziadka w strone segmentu i malymi raczkami lapie pudelko. Kiedy dziadek odstawia mnie na podloge wylozona kolorowym dywanen z frendzlami,  od razu otwieram znalezione kartonowe pudeleczko. Powoli odchylajac wieczko czuje intensywny woskowy zapach. W srodku znajduje mieniace sie rozmaitoscia barw kredki swiecowe,  ustawione w bezruchowych szeregach, jakby czekaly na to, zeby ktos je poruszyl. Skads wiedzialam, ze one czekaly wlasnie na mnie.
Moj zachwyt nad znaleziskiem zaklocily halasy otwierania zamka w drzwiach. Szybko pobieglysmy z siostra przywitac wracajaca z pracy mame. Ja, pelna entuzjazmu nad sprawozdaniem mamie zdazenia w sprawie mojego znaleziska przy pomocy dziadziusia poczulam male zawstydzenie,  kiedy mama oznajmila,  ze mial byc to prezent Gwiazdkowy dla mnie. Z jednej strony bylo mi przykro,  ze juz nie bedzie niesodzianki pod choinka, z drugiej strony bylam dumna i szczesliwa z mojego znaleziska,  ktore wypatrzylam przy pomocy barkow dziadziusia.