czwartek, 14 listopada 2019

Dzien 0000074592115. Pierwszy akt.

W grubych, welnianych rajstopach i czerwonym sweterku z wlochatym kolnierzykiem, krocze do niskiego stolika przy scianie. Siadam na kolorowym krzeselku i bez wiekszego namyslu wybieram nieduzy arkusz papieru i kilka kredek. Niektore dzieci jeszcze szukaja odpowiedniego dla siebie krzesla,  inne juz siedza wyprostowane czekajac na artystyczne wyzwanie. Pani z grubym blond warkoczem, powoli przechodzac wokol zastawionego dziecmi stolika,  glosno wypowiada temat zadania.
Swoimi jeszcze malutkimi paluszkami wybieram czarna kredke olowkowa i zaczynam kontury pracy.  W centrum rysuje dosc duze, nierowne kolo, do ktorego dolaczam reszte ciala probujac uchwycic odpowiednie proporcje. Nie zapominajac o szczegolach dorysowuje do rak i stop odpowiednia ilosc palcow. Do obrysowanej juz glowy wstawiam oczy, nos, usta i uszy. Z jednej srony usta wydaja sie pelniejsze,  gdzie wypelniam je jeszcze bardziej czerwienia. Chwytam za jasnozolta kredke i po tej samej stronie dorysowuje dlugie wlosy, po przeciwnej stronie dodaje kilka krotkich, ciemnych kosmykow skupiajacych sie bardziej przy uchu. Oczy tez sie roznia; jedne ciemne, oprawione gruba brwia; drugie oko z nuta blekitu i jasniejsza oprawa, lecz z bardziej wyrazistymi rzesami. Narysowana postac podzielona jest rowniez anatomia ciala. Wyzej, nad skrupulatnie narysowanym pepkiem,  umiejscowione sa dwie piersi zaznaczone podobnie okragami z mniejszym okregiem posrodku; prawa piers jednak wydaje sie bardziej wyplaszczona w stosunku do lewej, bardziej rozbudowanej i wiekszej. Z prawej strony krocza zwisa jakby stozek, a po przeciwnej widnieje jakas abstrakcyjna plama.
Dumna,  ze skonczonego dziela, w podskokach oddaje swoja prace pani z blond warkoczem. Pani,  zachwycona walorami i rozwiazaniami artystycznymi mojej pracy, oraz oryginalnym podejsciem do tematu, z zachwytem pokazuje moja prace mamie,  ktora wlasnie przyszla odebrac mnie z przedszkola. Mama, spogladajac na moje arcydzielo zatytuowane 'Moi rodzice', wypelnia sie cala czerwienia, jak usta z lewej strony postaci mojego obrazka.

środa, 13 listopada 2019

Dzien 000000056789. Znamie bestii.

Piekny, sloneczny dzien. Swoimi malutkimi uszkami nasluchuje juz troche znane mi dzwieki szelestu lisci poruszanych delikatnym podmuchem wiatru; szmer traw wzruszonych przez kroczace po tych trawach zuczki; znikomy ruch powietrza spod skrzydel barwnych motyli; melodie wyspiewywane przez wiosenne ptaki.
Otulona w jasny, z cienkiej tkaniny kocyk, powoli zasypiam kolysana melodia natury. Nagle, w ta harmonijna kolysanke wkrada sie obcy, niespokojny ton. Dzwiek ten nasila sie,  jest coraz blizej. Kroczy po drodze rozgrzebujac ziemie,  ciskajac kamieniami na boki. Jest mocny i nieustraszony. Glos ma chropowaty i skrzeczacy, niczym zblizajaca sie bestia. Juz jest przy moich malutkich nozkach. Patrzy swoimi rozbieganymi slepiami. Swoje ostre pazury wbija w krawedz dzieciecego wozka, w ktorym leze ja, utulona w kocyk z cienkiej tkaniny. Ten kolorowo upstrzony stwor ciska swoim ostrym dziobem w moja skron zostawiajac krwawe wglebienie. Chcialam krzyczec:
'Pomocy! Ratunku! Atakuje mnie pstrokata bestia!'
Moglam jedynie wydobyc z siebie donosny i przerazliwy placz. Tata podbiegl najszybciej jak potrafil do wozeczka, w ktorym lezalam. Pogonil kijem koguta,  ktory po drodze gubil swoje kolorowe piora.

poniedziałek, 4 listopada 2019

Dzien 00003264896. Byc jak Matolek.

Przez okno wpada cieple swiatlo slonca ogrzewajac chlod nieduzego pokoju, jednak swiatlo te nie pomaga roztopic smutku,  zalu i leku,  ktory tak mocno wzarl sie w sciany i podlogi tego pokoju oraz w nas same.
Siedzimy z siostrzyczka na pstrokatoczerwonym dywanie i probujemy zajac sie zabawa. Brazowy,  nieduzy mis,  ktory nie wiadomo kiedy stracil prawe oko; lalka Krysia z gestymi, ciemnymi lokami; filcowy kot bez imienia,  ze sprezystym ogonem; a nawet kosmaty tygrys; nikt dzis nie ma ochoty na zabawe.
Patrze w strone okna. Cieplo promieni slonca wola mnie do siebie i sprawia,  ze chce na zawsze zostawic te zimne sciany pokoju,  pelne leku i strachu. Wiem,  ze zamykajac za soba drzwi domu nie bede musiala juz nigdy sluchac tego strasznego dzwieku. Nie bedzie mnie juz w nocy budzil krzyk pijanego ojca, ktorego nieodgadnione,  szalencze spojrzenie,  przenika i niszczy wszystko.
W kacie, na grubym,  drewnianym kiju stoi oparta o sciane szczotka. Odkrecam kij i mocuje do niego kolorowa chuste znaleziona w dolnej szafce od lakierowanego segmentu. Prosze siostrzyczke,  zeby wziela kawalek chleba oraz ser i trzy parowki,  ktore wczesniej widzialam w lodowce.
Z malym tobolkiem na drewniamym kiju,  z glowami pelnymi przygod niczym Koziolek Matolek,  kierujemy sie do drzwi, zostawiajac za soba sciany pelne leku i niekonczacych sie krzykow. Juz mam zatrzasnac za nami te drzwi,  zamknac to, czego juz nigdy nie chce,  o czym chce juz niepamietac,  jednak nie moge niepamietac mamy. Widze jej wielkie lzy,  ktore odbijaja sie o podloge pokoju,  wtapiajac sie w nia w przeogromnym smutku za swoimi dziecmi. Staje i mowie do siostry, czujac juz na twarzy cieple swiatlo slonca:
'Zawracamy. Musimy tu zostac na zawsze.'

Dzien 0000354891. Krzyk do Niego.

Zaczyna switac. Po nieprzespanej nocy zostal tylko w powietrzu zapach unoszacego sie kaca; jakies porozrzucane przedmioty;  pobity wazon, na pstrokatym dywanie z frendzlami, ktory w milczeniu zgarnia na plastikowa szyfelke mama; jakas niespokojna cisza i lek,  ktory juz dobrze znam i nosze go ciagle w sobie.
Mama,  bez slowa, smaruje pasztetem pokrojone juz kromki chleba patrzac przed siebie,  jakby widziala cos na szarych kuchennych kafelkach. Podaje nam kanapki z tym podobnym nieobecnym spojrzeniem.
Slonce juz wstalo,  za oknem slychac dzwiek zycia, tu tylko dzwiek pustki i strachu. Znam juz takie dni,  najczesciej nastepuja po czarnych nocach,  kiedy przerazliwy dzwiek wscieklosci nie pozwala spac. Dzwiek ten ma ogromna sile,  umie wywolywac ogromny lek, ktory nagromadza sie w nas gleboko i ugniata w zakamarkach naszych cial, gdzie zastyga na zawsze. Dzwiek ten jest jeszcze mocniejszy,  kiedy slychac huk bijacego sie szkla, pekajacych przedmiotow rzuconych o sciane,  przerazliwy krzyk mamy czy glosny szloch siostrzyczki. Ja wtedy tez krzycze, wydobywajac z siebie ogrom sily, chcac zagluszyc ten przerazliwy dzwiek. Nikt inny nie moze uslyszec mojego krzyku,  bo krzycze wewnatrz siebie,  jednak z taka moca,  zeby uslyszal mnie On. Krzycze do Niego:
'Boze,  nie pozwol,  zeby tata zrobil krzywde mamie. Boze, chron nas. Boze, prosze,  niech On juz przestanie.'