czwartek, 5 grudnia 2019

Dzien 0000643329. Pierwsza Komunia.

Wszystkie dzieci siedza grzecznie zajmujac pierwsze rzedy lawek. Posrod dziewczynek, w bialosnieznych, mocniej lub mniej falbowanych sukienkach,  siedze ja,  w rownie bialej sukni z korkowego wlokna. Wlosy delikatnie skrecone w anielskie blond loczki, spiete wianuszkiem z drobnych,  bialych kwiatkow. Przez podluzne,  kolorowowitrazowe okna wdzieraja sie promyki slonca i jeszcze bardziej ogrzewaja moje serce, ktore wlasnie przyjmuje Pierwsza Komunie Swieta.
W naszym malym domu krzata sie juz dosc zaduzo ludzi,  aby sie w tym domu pomiescic,  jednak  kazdy znajduje jakos swoje miejsce. Kilka ciotek z rodziny taty,  jakies ciocie przybrane, kursuja z kuchni do pokoju znoszac cieple potrawy na stol. Podluzny stol, przykryty bialym obrusem i ustawiony na srodku jedynego pokoju w naszym malym domku, powoli dzwiga coraz to wiekszy ciezar donoszonych naczyn i potraw. Stol ten obstawiony jest naokolo jakby murem gwarnych ciotek,  wujkow,  kolezanek mamy, blizszych i dalszych znajomych,  z ich corkami i synami. Przy stole tym mam miejsce i ja; siedze w nieskazitelnie bialej sukience i zajadam jeden z najlepszych,  ktore jadlam rosolow.
Skuszona sloncem za oknem, zostawiam swoje miejsce przy stole i razem z siostrzyczka, Rafalem i dwujka innych dziecmi, wychodze z naszego malego mieszkanka na zewnatrz. Od razu,  na chodniku przed wejsciem do bloku,  wywijam piruety i inne obroty,  obserwyjac z zachwytem odbijajace sie slonce w bieli mojej sukienki. Nagle koncze swoj wystep i otwieram drzwi wejsciowe do bloku zapraszajac wszystkich do srodka. Razem pedzimy schodami na sama gore. Przeciskam sie przez waskie kraty instruujac reszte dzieci jak przechodzic najlepiej. Przez dosc duze okno dostajemy sie na dach naszego bloku. Blizej slonca, gdzie powietrze jest tez jakby inne, wiatr inaczej uklada sukienke,  ktora mieni sie jeszcze bardziej kontrastujac z czarna papa pokrywajaca dach wierzowca, jeszcze z wiekszym podziwem ogladam refleksy jej bieli. Zmieniam jednak szybko przedmiot swoich obserwacji na inny. Wszyscy kladziemy sie na czarnym dachu wystawiajac glowy nieco za krawedz wierzowca. Tak lezac, obserwujemy z gory sasiadke, ktora niesie zakupy; ganiajace sie psy; kierujacego sie w strone parkingu pana z trzeciego pietra,  ktorego lysina wydaje sie bardziej okraglejsza; niegrzecznego brata Asi,  ktory akurat kopie jakis kamien; widzimy starsza pania, ktora przesuwa sie powoli podpierajac laska. Nagle nasze obserwacje przerywa wolanie mamy. Szybko wychodzimy przez okno na dachu,  przeciskamy sie kolejno przez ciasne kraty i duzymi skokami lecimy po schodach na pierwsze pietro budynku. Cala banda wbiegamy do naszego malego mieszkanka,  gdzie cale towarzystwo przy stole wraz z mama kieruje swoj wzrok na mnie i nagle zastyga w bezruchu. Ja stoje w swojej niegdys nieskazitelnie bialej sukience,  teraz w sukiece calej usmolonej czarna mazia papy.

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Dzien 00000679754. Pojedynek.

Ide wraz z Aga brukowanym chodnikem wzdluz naszego blokowiska. Jak zwykle, pochloniete rozmowa,  rozesmiane,  z wypiekami na policzkach, kroczymy przed siebie gestykulujac calym cialem. Tak rozne,  jednak o podobnym, rozwichrzonym wnetrzu; z tym samym szalonym odbiciem Swiata w naszych oczach; z podobnym natchnieniem zycia; idziemy, szurajac lub czasem stukajac w podskokach o plytki chodnika.
Nagle, przed naszymi oczami, wyrasta ciemno owlosiona glowa ze sterczacymi po bokach bialymi uszami,  wykrzywionymi ustami, z ktorych cisna sie lekko pozolkle zeby zacisniete w zlosci i z podobnie zacisnietymi w zlosci oczami. Glowa ta przymocowana jest do wysokiej,  dosc obszernej postaci, wcisnietej w brazowy sweter i niebieskie dzinsy zakonczone czarnymi adidasami. Postac ta zatrzymuje nas swoim zlowrogim spojrzeniem i swoimi rekoma wcisnietymi w brazowy sweter, lapie mnie za moja dzinsowa kurtke. Wykrzykujac oskarzenia i niezadowolenie z mojej wczesniejszej gestykulacji wyzywa mnie na pojedynek nastepnego dnia w poludnie.
Rano, po solidnym sniadaniu, szukam w szufladzie od kredensu nozyczek,  nici i igly. W innej szufladzie znajduje stare, biale przescieradlo, z ktorego wycinam dlugi,  szeroki na okolo 4 cm pasek, ktory obszywam znaleziona czerwona nitka. Z kolorowego pojemnika wyciagam czerwony mazak i dosc grubo rysowanymi wzorami ozdabiam obszyty juz pasek.
Ubrana w bialy T-shirt,  wygodne spodnie i sportowe buty rozgrzewam cialo podnoszac wysoko noge w mocnym wykopie. Powtarzam ciosy,  kopniecia z podskoku i mniej efektowne obroty z wykopem. Rozgrzana,  gotowa do pojedynku,  stoje w nieduzym rozkroku na piaszczystej ziemi czekajac na przeciwniczke. Na glowie mam biala opaske ze starego przescieradla, obszyta czerwona nicia i narysowanymi znakami przypominajacymi chinskie pismo. Slonce odbija sie w piasku i mojej postaci zastyglej na nim w pozycji wojownika ubranego w bialy t-shirt i opaska z chinskimi napisami na glowie. Jak jasny posag na piaszczystym pustkowiu stoje, czekajac na ciemno owlosiona, dosc wysoka i obszerna postac,  ktora sie juz nigdy nie pojawia.