wtorek, 3 marca 2020

Dzien 00076540097. Tajemnicza Pani.

Mama trzyma mnie za raczke. Idziemy w miejsce,  gdzie kiedys mieszkalismy z dziadziusiem,  wujkiem i jego zona. Nie pamietam tego czasu,  moze jedynie kapiele z siostrzyczka w duzej blaszanej balii, ktora ustawiano w pokoju przy kaflowym piecu. Kapiel byla duzym wydarzeniem, angazowala sie przy tym prawie cala rodzina. Wujek zagrzewal wode w duzych aluminiowych garach, pozniej razem z tata dzwigali je i cala wode wlewali do balii. Mama przygotowywala reczniki,  sprawdzala temperature wody i na koniec wlewala mocno pieniacy sie plyn do kapieli. Cieszylam sie z siostra na to wydarzenie, nie bylo one czeste i kojarzylo sie nam z przyjemnym cieplem i frajda z zabawy w wodzie.
Nagle,  z moich wspomnien wyrwal mnie uscisk mamy. Mama zlapala mnie mocniej za reke wprowadzajac przez ciezkie drzwi do srodka starej kamienicy. Dosc zuzyte,  drewniane schody,  z ktorych lakier juz dawno sie wytarl,  skrzypia pod naszym ciezarem. Docieramy do drzwi,  z ktorych wystaje usmiechnieta glowa wujka. Wujek serdecznie zaprasza nas do mieszkania skad ulatnia sie jeszcze bardziej intensywny zapach smazonych kotletow schabowych,  ktore czulam juz na dole. Grzecznie witam sie z wujkiem i podbiegam do dziadziusia,  ktory siedzi na krzesle przy oknie. Chwilke siadam na kolanach dziadka odzianych w szare watowki, pozniej zeskakuje i witam sie z ciocia,  ktora wlasnie gasi papierosa w szklanej popielnicy. Wujek zastawia stol i zaprasza nas wszystkich na obiad. Z wielkim apetytem jem mlode ziemniaczki posypane swiezym koperkiem,  mizerie i schabowego, ktory juz wczesniej kusil mnie swoim zapachem.
Po obiedzie ide z mama do sasiadki obok. Drzwi otwiera nam Pani Ewa z czarnokruczym, dlugim warkoczem do pasa. Oczy obrysowane ciemnymi, grubymi rzesami, osloniete okularami w szarej oprawce, z nad ktorych wystaja dwie czarne jak wegiel brwi. Pani Ewa stawia na stol trzy filizanki z herbata,  cukiernice i talerz z biszkoptami, po czym siada na przeciwko w fotelu obszytym aksamitem. Mama wypija lyk herbaty, zajada ciastkiem i zaczyna rozmowe. Przekamarza sie z Pania Ewa o to,  ktora posiadala lepsze zdjecie Marlona Brando; razem wspominaja swoje zabawy z dziecinstwa w kino oraz przypominaja sobie fragmenty z filmow z Brigitte Bardot, Sophia Loren i Jean-Paul Belmondo. Mama wyglada na bardzo ozywiona; wymachuje mocno rekoma, co chwile odrywa sie z krzesla i glosno akcentuje wypowiadane zdania. Pani Ewa siedzi w fotelu tak jakby ten fotel ograniczal jej ruchy, jej oczy tez jakby sie w ogole nie poruszaly,  nawet brwi wystajace zza okularow wygladaja jakby byly na stale narysowane. Glos jej  spokojny i cichy wychodzi przez prawie nieruchome usta,  tak jakby byla brzuchomowca.
Moja najwieksza uwage przykuwa jednak Pani w bogatej,  zdobnej sukni,  ktora chowa sie dokladnie za plecami Pani Ewy. Ta nieznajoma Pani,  ktora widze po raz pierwszy, na szyi ma sznur ciemnych perel i suknie zdobiona czarnym haftem. Jej lewe ramie oplata rekaw z blekitnego, ciezniego materialu,  z pod ktorego wylania sie ciemno czerwona szata. Pani ta, w ogole nie jest zainteresowana sytuacja w pokoju, nie interesuje ja nawet to,  ze tak bacznie sie jej przygladam. Jej wzrok przykuwa zupelnie cos innego. Staram sie wypatrzec w jej spojrzeniu jakies odbicie,  jednak widze tylko glebie brazu jej oczu, ktory podkresla blask swiatla oraz spokoj spojrzenia i pewne rozmarzenie. Spokoj ten rysuje sie na calej twarzy, ale rowniez w gescie jej rak, na ktorych grzecznie siedzi jakis zwierz. Zwierz ten posiada krotka siersc o kolorze jasniejszym od delikatnej karnacji skory Pani. Nozki ma krotkie zakonczone ostrymi pazorkami; glowke z malymi uszkami i slepkami, ktora konczy sie dlugim pyszczkiem. Zwierz siedzi spokojnie w ramionach Pani, ktora wylania sie z czarnej glebi, jakiejs tajemniczej, niekonczacej sie przestrzeni. Przestrzen ta jest oprawiona w ciemna brazowa rame.
Pani Ewa widzac moje zainteresowanie Pania zza jej plecow, przedstawia mi ja:
-To 'Dama z gronostajem' Leonardo da Vinci.