wtorek, 25 lutego 2020

Dzien 00956415. Pierwszy goracy romans.

Stoje ubrana w obcisly, brazowy sweterek z delikatnym wzorem w jodelke na piersiach. Na nogach ciemne trampki z jasnymi sznurowkami i sztruksowe,  ciemnobrazowe spodnie z lampasami,  ktore kiedys sama przyszylam po zewnetrznych ich bokach. Wszystkie wlosy zgodnie zgarniete w kucyk z wyjatkiem cienkiego dreda, na ktorym mieni sie metalowa klamra i drewniany koralik. Na twarzy rysuje sie pewne podniecenie i ciekawosc.
Ktos stojacy przede mna otwiera ciezkie,  rzezbione drzwi, za ktorymi pojawia sie obszerna sala przygotowana na pierwsze zajecia z malarstwa. Staje przy jednej ze sztalug i przygladam sie obiektom ustawionym na wysokich, jasnych kubikach. Kilka roznych rozmiarow naczyn; stare rdzewiejace juz kolo z brakujacymi szprychami; jakies listwy; metalowa sprezyna i kilka innych trydnych do okreslenia przedmiotow ustawionych na udraperowanych tkaninach, tworza ciekawa kompozycje.
Cienki pedzel zamaczam w naturalnej sienie i kolorem tym delikatnie zaznaczam kontury przedmiotow na duzym, bialym arkuszu papieru umocowanym na sztaludze. Co jakis czas podchodze do ustawionej martwej natury,  zeby lepiej przyjrzec sie jej. Zainteresowany faktem moich podrozy, Pan profesor z ciemnym zarostem i w kraciastej koszuli podchodzi do mnie. Tlumacze sie moja, w sumie nieznaczna wada wzroku, lecz w tym wypadku dosc uciazliwa. Profesor proponuje bym zrezygnowala z dbalosci o detale i skupila sie na formie jaka widze z mojego stanowiska, twierdzac,  ze moze to wyjsc bardziej ciekawie. Zmierzam sie z zadaniem i powoli nakladam kolory na przedmioty,  ktore teraz sa jeszcze bardziej trudne do okreslania. Farby klade delikatnie i dosc niesmialo, zamalowujac powoli biel papieru. Niepewnosc ta wynika moze z faktu,  ze to moje pierwsze zetkniecie z tempera. Niepewnosc ta zaznacza sie takze na moim obrazie. Patrze na niewidoczne kolory, jasne plamy i czuje niespelnienie i jakby zlosc z niemocy poznania.
Zajecia mijaja szybko.
Jestem w domu, w swoim pokoju, gdzie slychac tylko sciszone, delikatne dzwieki Boards of Canada; jednak w moim wnetrzu miotam sie niespokojnie. Czuje jakby wewnetrzne niespelnienie, pragnienie odkrycia barw zamknietych ciasno w tubkach; barw, ktorych nie udalo mi sie poznac. Rozkladam drewniana sztaluge,  na przeciwko ustawiam krzesla. Znajduje jakies kolorowe plotna, stara niebieska miske z kuchni, ceramiczny wazonik z malowanym kwiatem, ciezki kufel i kilka jablek i ukladam na krzeslach kompozycje z zebranych przedmiotow. Podkrecam glosniej muzyke, dzienne swiatlo wpadajace przez okno pokoju odbija sie na arkuszu papieru,  ktory mocuje do sztalugi. Farby i pedzle rozrzucam bez wstepnej czulosci na podloge. Wyciskam kolory na palete i nakladam na papier juz bez tej delikatnosci i pieszczot jak przedtem. Biore kolory z tub jakby gwaltem;  mieszam je, chcac wyrwac z nich najlepsza barwe niepytajac o ich zgode. Z czerwieni wyciskam jej najskrytsze odcienie, ktorych nie potrafi juz przede mna ukryc. Wdzieram sie w kolory jak goracy kochanek a one oddaja mi sie w zupelnowci. Barwy splywaja na biel papieru,  wdzieraja sie w ta biel,  wypelniaja ja najglebiej; ja uczestnicze w tym akcie najblizej jak sie da. Koncze obraz nasycony kolorami, farbami, z ktorych wyrwalam, to co tak ukrywaly niesmialo za ubraniem metalowej tuby. Obraz,  ktory jest cenny dla mnie,  bo przypomina mi o tym pierwszym goracym romansie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz